Po krótkim śnie, mój Prochu, zmartwychwstaniesz
Bereite dich zu leben! – kiedy słowa te, wyśpiewane – ba, niemal wykrzyczane – trafiły niczym błyskawice do moich uszu, wzbudziły taki wstrząs wewnątrz mojej duszy, że moje ciało nie miało wyjścia. Musiało odpowiedzieć falą dreszczów. „Do życia się szykuj!”. Tak ten rozkaz brzmi w naszym języku. Pierwszy raz, kiedy to usłyszałem, leżałem w ciemnym pokoju na łóżku, ze słuchawkami na uszach, starając się jak najbardziej wejść w nurt II Symfonii Gustawa Mahlera – bo o niej właśnie mowa. Po kilkudziesięciu minutach słuchania, przeżytych niemal wszystkich możliwych emocjach, te słowa zabrzmiały niesamowitym triumfem. Blask migoczącego, wiecznego światła rozświetlił mój pozornie czarny pokój. Choć nie znałem znaczenia tych słów, jednocześnie wiedziałem, co one oznaczają. Te dźwięki mówiły mi: „zmartwychwstaniesz”. Śmierć nie ma ostatniego słowa. Śmierć jest fałszem, który ma swoje znaczenie, ale przemija i przegrywa. Umiera – to, co robi swoim ofiarom, w końcu przeznaczone jest i dla niej samej. To leży w jej naturze. Liczy się natomiast życie. Jego niesamowita, niepowstrzymana siła wybucha w tej symfonii niczym wiosna, która uśpiona w czasie zimy, nie ustaje w wysiłkach i gromadzeniu swojej energii, by z pierwszymi dniami, kiedy Słońce wyciąga mocniej swoje ramiona do Ziemi, zamanifestować swoją potęgę i nieśmiertelność milionami pąków, kwiatów, kolorów, dźwięków, którymi wychwalają je wyjątkowo rozkosznie-gadatliwe tą porą roku ptaki.
Możliwe, że najlepiej posłuchać tego dzieła właśnie w ten sposób: bez wcześniejszego czytania tekstu (dostępny na dole strony), analizowania struktury muzycznej. Jeśli jednak ktoś z Was chce dowiedzieć się czegoś więcej o tym Utworze (nie sposób mi pisać o nim z małej litery – przepraszam) i o tym, co mówi on szerzej o całej sztuce i jej celu – to zapraszam. Jako, że nie jestem muzykologiem – skupię się tylko troszkę na strukturze, a bardziej na tym, do czego on mnie odsyła. Chciałbym też wspomnieć następnie krótko o fenomenie, który dla mnie jest niezwykłym darem muzyki – jej aspekcie religijnym. Przy tym chodzi mi tu o pewien aspekt mistyczny, który wzbudza się w człowieku słuchającym wybitnego dzieła, a nie tylko odbieraniu konkretnego przesłania, wyrażonego nieraz tekstem (jak na przykład Pasje Jana Sebastiana Bacha). Poza tym, jak pisałem, ośmielam się twierdzić, że ja miałem przeżycia religijne podczas słuchania tej Symfonii nie znając jej słów, a jedynie jej tytuł, jakim czasem jest opatrywana, mianowicie: Zmartwychwstanie.
Budowla pełna harmonii
Symfonia składa się z 5 części. Pierwsza z nich zatytułowana była pierwotnie „Święto zmarłych”. Jest dla mnie czymś w rodzaju wspomnienia: myślimy o tym, co dane nam było przeżyć – o tych chwilach, które były szczęśliwe i sielankowe, ale także o trudach i kryzysach, przez które ledwo zdołaliśmy się przeczołgać. Przenikają się tutaj dwa tematy: dramatyczny i niespokojny oraz śpiewny i liryczny. Zupełnie jak w życiu: gdybyśmy mieli wyśpiewać to, co przeżyliśmy – zakładając, że przeżylibyśmy to wszystko sumiennie – brzmiałoby podobnie pięknie. Część ta kończy się niesamowitym, wyrażonym przez bardzo mocne pociągnięcia kontrabasowych smyczków, zejściem, które zdaje się przypominać śmierć. Zejście w głąb, w czarną czeluść. To, co było, brutalnie zostało przerwane przez bezlitosną moc śmierci. Gustaw Mahler zarządził, że część ta jest tak istotna sama w sobie i dla całości, że po skończeniu jej obowiązkowo powinno się odbyć chociaż 5-minutową przerwę. Swoistą minutę ciszy. Ta jednak nie kończy dzieła, a jest tylko początkiem odrodzenia.
Tę gorycz śmierci 2 część symfonii (Andante moderato) chce nam osłodzić. Sielankowe, szybkie melodie, każą nam wrócić do życia, odchodząc od posępnych rozważań. Powinniśmy skupić się teraz na tym, co da nam szczęście: żyć, oddychać, tańczyć. Więc dobrze – ale życie nie jest tylko dbaniem o swoją przyjemność. Chcemy czegoś więcej od siebie i chcemy coś w tym świecie dobrego zdziałać. To, że nie zawsze to się udaje, znajduje swoje odbicie w części 3-ej (Scherzo). Pierwowzorem tego szalonego scherza była pieśń Mahlera, którą zamieścił on w jednym ze swoich zbiorów, a nosiła tytuł: „Święty Antoni każący do ryb”. Tak o tym tekście pisze Stanisław Haraschin w „Przewodniku koncertowym”: „Tekst pieśni mówi o św. Antonim, który nie znalazłszy ludzi w kościele, przemawia do ryb. Przybyły wszystkie, wysłuchały z podziwem kazania, lecz zaraz po nim wróciły do swych dawnych obyczajów i nawyków. Gryzący sarkazm i zabarwiony humorem pesymizm tej przypowieści znajdują wyjątkowo trafne odbicie w przepełnionej jaskrawymi efektami orkiestralnymi muzyce Scherza, które – jak należy przypuszczać – symbolizować ma bezcelowość wszelkich starań, zmierzających do tego, by ludziom wskazać wyższe cele”. Warto się zatrzymać na chwilę i zobaczyć, jak wiele kwestii zostało już dotkniętych do tego momentu Utworu. Koleje życia ze swoimi radościami i porażkami, śmierć, siła witalności i przyjemności, życie etyczne i kreowanie świata, w którym jest się zanurzonym, jak owe ryby. A to wszystko jest poniekąd dopiero wstępem.
Od razu po tej części następuje 4-ta, nosząca piękny i tajemniczy tytuł „Praświatła” (Urlicht). Tu po raz pierwszy rozbrzmiewa – czy rozświetla się – głos ludzki. Tekst, który niżej przytoczę w całości, można streścić w krótkim stwierdzeniu, iż „od Boga pochodzę więc do Niego wrócę”. Niesamowita siła nadziei pcha wciąż do przodu nurt symfonii. Kiedy słuchałem tego pierwszy raz, cały czas miałem przeczucie tego rwącego prądu – wiedziałem, że to wszystko prowadzi do czegoś wielkiego, do jakiegoś zwycięstwa, afirmacji. Myślę, że na tym zresztą polega wiara: widzimy, ile zła się dzieje wokół, i jak nasze żywoty kluczą krętymi ścieżkami, ale mimo to wiemy, że gdzieś na końcu czeka coś jasnego: coś ostatecznego, a zarazem pierwotnego. Praświatło. Słowo. Bóg. A jednak każdy z tych wyrazów mówi za mało. Oczekujemy czegoś, czego nie można zrozumieć. I tylko to, czego nie możemy do końca pojąć, może napełnić nas nadzieją, która daje siłę, by żyć dobrze. Bo tylko to, co nas przerasta, może dać nam wzrost.
Finał, piąty segment Symfonii, jest jedną z najbardziej monumentalnych części w całej muzyce symfonicznej. Oprócz ogromnej orkiestry ze zwielokrotnioną sekcją dętą czy perkusyjną, do akcji wkracza wielki, niczym zastępy aniołów, chór. A on robi rzeczy rozmaite: od cichutkich pomruków, które są zwiastunem czegoś większego, jak „Przestań drżeć” („Hör auf zu beben!”) – po ekstatyczne okrzyki, jak choćby wspomniane z początku „Szykuj się do życia! („Bereite dich zu leben!”) (12,26-13,26 link nr 3). Na koniec w ogromnym tumulcie i wśród prawie histerycznego krzyku cały chór niesie radosną wieść: „to, co pokonałeś, poniesie Cię ku Bogu!” („Was du geschlagen, Zu Gott wird es dich tragen!”) Ostatnie słowo, które pada: tragen („poniesie”), choć krótkie, ma niezwykłą moc: wznosi się potężnie w pełnej ekstazie chóru, jak i całej orkiestry. To słowo, prócz wielokrotnego zapewnienia o zmartwychwstaniu, jest kluczem tego Utworu. Wznoszenie do Boga. Lecz, Symfonia nie kończy się na tym okrzyku – i przyznam, że słuchając tego po raz pierwszy, doznałem niewielkiego, ale jednak rozczarowania. Następuje bowiem fragment, kiedy sekcja dęta wzmocniona dzwonami i organami zdaje się nieco przyćmiewać wcześniejszą partię chóru. Lecz czym więcej razy wsłuchuję się w ten epilog, tym bardziej przekonuje się, że chodzi tu o potwierdzenie tego ludzkiego krzyku nadziei – pewności, że to, co mamy w swoich sercach, nie może nas zawieść. Że to, o czym śpiewał chór – zmartwychwstanie – jest godne wiary, bo kiedyś już pewien Człowiek przeszedł przez śmierć, i to, co Go pokonało, wzniosło Go do Boga.
Wznoszenie do Boga
To, do czego teraz przejdę, jest w dużej mierze kwestią dyskusyjną – można by tutaj sformułować różne poglądy na estetykę, która jest jednym z działów filozofii. Nie chcąc jednak oddawać się akademickim rozważaniom i teoretyzowaniu, skupię się na tym, co ja osobiście odczuwam. A uważam, że całe działanie sztuki streścić można w tym krótkim, ostatnim słowie II Symfonii Mahlera: tragen. Wznoszenie. Żeby się jednak wznieść, potrzebne są to przedsięwzięcia pewne kroki.
Przede wszystkim musi być coś, co nas wzniesie. Dzieło sztuki jest czymś, co wymaga od nas pewnego wysiłku i zaangażowania. Żeby nasza uwaga mogła się wznieść – musi się mieć na czym oprzeć, by podążyć „do góry”. Dlatego pierwszym krokiem jest pewna ofiara z naszej strony – musimy dać uwagę sztuce. Musimy się zatrzymać i wejść w dzieło sztuki. Gdy nasza uwaga jest już skierowana na owo dzieło, zaczynamy naszą podróż. Ma ona charakter uniwersalny. Jakże to dziwne, że Symfonia Zmartwychwstania, oparta na judeo-chrześcijańskiej opowieści o śmierci i zmartwychwstaniu, daje radość ludziom z różnych kultur, którzy często nawet nie wiedzą o czym do końca jest mowa. To trochę tak, jak pisałem wcześniej – doznałem wyższych uczuć nie do końca wiedząc o czym jest to dzieło, które mnie porwało. Wielu dało się ponieść temu Utworowi – zobaczcie sobie film „Mahler enthusiasm” (link nr 4), w którym kilku dyrygentów, z zupełnie różnych kręgów kulturowych, wpada właśnie w entuzjazm i uniesienie. A jego szczyt ma miejsce właśnie, gdy chór wykrzykuje finalne tragen. Najsławniejsza jest reakcja Leonarda Bernsteina, amerykańskiego dyrygenta, którego dziecięca radość udziela się oglądającemu i słuchającemu. To taka radość, do której często my, dorośli, nie mamy już dostępu. Uczucie, które wymaga otwarcia się i jasnego, naiwnego i pełnego oczekiwania spojrzenia. Nasze oczy zaś bardzo często są spowite dziesiątkami filtrów i błon, w które zaopatrzyliśmy się idąc przez życie.
Wznoszenie trwa wciąż po chóralnej, wielkiej partii. Bernstein wznosi ramiona gdy orkiestra wydaje ostatni, pełen afirmacji akord (link nr 2, od ok. 3:08). Teraz z miejsc wznosi się widownia, która nagromadzoną przez ten czas energię wyklaskuje dłońmi składając dzięki dyrygentowi oraz całemu licznemu składowi chóru i orkiestry. Afirmacja za afirmacją. Uniesienie. Zmartwychwstanie. I zdaje się o to chodzi w sztuce: by doznać tak potężnego uderzenia pięknem, żeby zaniemówić, a potem jak najdłużej zachować to czyste, dziecięce, afirmatywne spojrzenie i tak traktować całą rzeczywistość, którą napotykamy. Nie wiem, czy Wy tak mieliście, ale ja często miałem takie uczucie, wychodząc z jakiegoś pięknego koncertu, bądź nabożeństwa. Radość, że to, czego właśnie doświadczyłem, jest kwintesencją całej rzeczywistości. Tej rzeczywistości, do której teraz trzeba wrócić. Która wydaje się niekiedy szara, gburowata, popękana. Ale w jej rdzeniu jest to piękno, które utrzymuje nas przy życiu. Piękno, które jest życiem. Musimy tylko wykonać pewien krok, a sztuka poniesie nas w takie miejsce, którego nawet sobie nie wyobrażamy.
Aneks: tekst i polskie tłumaczenie.
»Urlicht«
Alt solo:
O Röschen rot, Der Mensch liegt in größter Not, Der Mensch liegt in größter Pein, Je lieber möcht’ ich im Himmel sein.
Da kam ich auf einem breiten Weg, Da kam ein Engelein und wollt’ mich abweisen. Ach nein, ich ließ mich nicht abweisen! Ich bin von Gott und will wieder zu Gott, Der liebe Gott wird mir ein Lichtchen geben, Wird leuchten mir bis in das ewig selig’ Leben!
»Auferstehung«
Chor: Aufersteh’n, ja, aufersteh’n wirst du, mein Staub, nach kurzer Ruh. Unsterblich’s Leben wird, der dich rief, dir geben! Wieder aufzublüh’n wirst du gesät. Der Herr der Ernte geht Und sammelt Garben, Uns ein, uns ein, die starben.
Alt solo: O glaube, mein Herz, o glaube: Es geht dir nichts verloren! Dein ist, ja dein, was du gesehnt, Dein, was du geliebt, was du gestritten! Sopran solo: O glaube: Du wardst nicht umsonst geboren! Hast nicht umsonst gelebt, gelitten!
Chor und Alt: Was entstanden ist, das muß vergehen! Was vergangen, auferstehen! Hör auf zu beben! Bereite dich zu leben!
Sopran und Alt solo: O Schmerz! Du Alldurchdringer! Dir bin ich entrungen. O Tod! Du Allbezwinger! Nun bist du bezwungen! Mit Flügeln, die ich mir errungen, In heißem Liebesstreben Werd ich entschweben Zum Licht, zu dem kein Aug’ gedrungen!
Chor: Mit Flügeln, die ich mir errungen, Werd ich entschweben! Sterben werd’ ich, um zu leben! Aufersteh’n, ja aufersteh’n wirst du, Mein Herz, in einem Nu! Was du geschlagen, Zu Gott wird es dich tragen!
Różyczko czerwona! Człowiek jest w wielkiej nędzy! Człowiek w wielkiej jest udręce! Jakże chętniej byłbym w niebie!
Oto doszedłem do drogi szerokiej. Wtedy zjawił się anioł i chciał mnie zawrócić. Ale nie! Nie dałem się zawrócić! Ale nie! Nie pozwoliłem się zawrócić: Jestem od Boga i chcę znów iść do Boga! Dobry Bóg da mi światło, Ono będzie mi świecić, aż będę wiecznie błogi.
Chór i sopran:
Zmartwychwstaniesz, tak, zmartwychwstaniesz, Mój prochu, po krótkim śnie. Bezśmiertnym życiem cię obdarzy Ten, co powołał cię. Posiany, by zakwitnąć znów. Pan żniwa oto kroczy I zbiera nas jak snopy, Nas, cośmy w śmierci mocy.
Alt solo: Och, uwierz, moje serce, uwierz: Nic nie jest dla ciebie stracone! To, czego chciałeś, jest twoje! Twym, co kochałeś i o co walczyłeś! Sopran solo: Och, uwierz: nie urodziłeś się na próżno! Nie na darmo żyłeś, cierpiałeś!
Chór i alt: Co powstało, odejść musi! Co umarło, powstać ma! Przestań drżeć! I do życia szykuj się!
Sopran i alt solo: O bólu! Ty, który wszystko przenikasz, Z ciebie zostałem wyrwany. O śmierci! Ty, która wszystko pokonujesz, W końcu zostałaś pokonana! Na skrzydłach, które zdobyłem, W gorącym dążeniu do miłości Wzniosę się ku światłu, którego żadne oko nie widziało!
Chór: Na skrzydłach, które zdobyłem, Wzniosę się! Umrę, by żyć! Zmartwychwstaniesz, tak, zmartwychwstaniesz Moje serce w mgnieniu oka! To, co pokonałeś, Poniesie cię ku Bogu!
Linki:
1. II Symfonia Mahlera, całość pod dyrekcją Claudio Abbado:
https://www.youtube.com/watch?v=4MPuoOj5TIw
2. Część finałowa pod dyrekcją Leonarda Bernsteina:
https://www.youtube.com/watch?v=eifZHwQ9jUI
3. Część finałowa z zapisem nutowym oraz tekstem:
https://www.youtube.com/watch?v=DUD3mrekxtk
4. Mahlerowski entuzjazm:
https://www.youtube.com/watch?v=OoZdwam7wgw
Autor:
Antoni Kardas